Veni, vidi, vici…przybyłem, zobaczyłem, zwyciężyłem…- wspomnienia klasy II gimnazjum z wycieczki do Gdańska

"Tak, dokładnie tak można nazwać naszą szaloną wyprawę do Trójmorza…nie, no oczywiście, że do Trójmiasta! A wszystko zaczęło się tak…

Gdzieś tak w styczniu, Nasza Ukochana Wychowawczyni, powiedziała nam, że w tym roku na wycieczkę jedziemy do…Gdańska! W pierwszej chwili pomyśleliśmy, że się wszyscy przesłyszeliśmy, ale kiedy dodała, że przy okazji zobaczymy jeszcze Gdynię i Sopot i przedstawiła nam szczegółowy plan podróży, wówczas już wiedzieliśmy, że nie żartuje. Trochę już znając Naszą Panią, przeszliśmy nad tą wiadomością do porządku dziennego. Skoro Pani mówi, że jedziemy do Trójmiasta, to tak będzie. I co? I pojechaliśmy.

Oczywiście atrakcją samą w sobie była 12-godzinna podróż z Rzeszowa do Gdańska, ale każdy miał podusię i kocyś, więc jakoś to przeżyliśmy. 

 

W samym Gdańsku, szybciutko, szybciutko do tramwaju! A w tramwaju…kasownik! No większość z nas widziała kasownik pierwszy raz w życiu! I wiecie co? To urządzenie służy do kasowania biletów! Naprawdę! Patrzyliśmy zafascynowani jak Nasza Pani, jeden po drugim, kasuje bilety dla nas wszystkich!

Przybyliśmy do ośrodka. Okazało się, że jesteśmy tam jedyną grupą, co jak nam się wówczas wydawało, da nam nieograniczoną możliwość nocnego eksplorowania terenu…Nic bardziej mylnego. Dzisiaj już wiemy, że Nasza Wychowawczyni potrafi doskonale funkcjonować bez spania, a jeśli zachodzi taka potrzeba, schody czy korytarz nie stanowią żadnego problemu…

Po południu pojechaliśmy zwiedzić Gdańsk: fontanna Neptuna, Gdańskie Pobrzeże, zabytkowy dźwig portowy i koło młyńskie. Ileż tam wszystkiego było!!!

          No a potem…Na plażę!!! A wiecie, że kto po raz pierwszy widzi morze, w tym wypadku Morze Bałtyckie, to nie zważa na porę wieczorową, temperaturę wody 9°C, ubranie, pieniądze i telefon, tylko zwyczajnie idzie popływać…tak jak stał lub stała? To był naprawdę szalony wieczór. Zmęczeni, ale szczęśliwi wróciliśmy na nocleg.

Następnego dnia pojechaliśmy do Gdyni, gdzie zwiedziliśmy gdyńskie wybrzeże oraz statek marynarki wojennej ORP Błyskawica, który brał udział w II wojnie światowej, a obecnie jest udostępniony zwiedzającym. Z Gdyni udaliśmy się do Sopotu, a tam oczywiście przeszliśmy słynnym tzw. Monciakiem i dotarliśmy na najbardziej znane molo w PolsceTam, Nasze Opiekunki wycieczki, pokazały nam, który z przycumowanych jachtów jest ich, tylko nie wiedzieć czemu, na naszą błagalną, podkreślamy błagalną prośbę wejścia na pokład, zgodnie powiedziały, że zapomniały kluczyków. Z Sopotu wróciliśmy do Gdańska, gdzie do samego wieczora kąpaliśmy się w morzu, tym razem jednak odpowiednio do tego przygotowani: stroje kąpielowe, ręczniki, ubranie na zmianę. Kto nie był tam, a kto nie był tam z nami, niech żałuje! Cudnie było!!!

W piątek pojechaliśmy na Westerplatte. Tam, niektórzy z nas zaopatrzyli się w hełmy żołnierskie, maski przeciwgazowe oraz imienne nieśmiertelniki. Dziwnie się czuliśmy, stojąc w miejscu, gdzie rozpoczęła się II wojna światowa. Musimy się przyznać, że nigdzie nie mieliśmy przewodnika, ale Nasza Wychowawczyni przygotowała ciekawe informacje o każdym z miejsc, które widzieliśmy, a pozostałe Panie Opiekunki dodatkowo tę wiedzę uzupełniały.

Później, w pierwotnym planie wyjazdu, było ZOO gdańskie, ale ze względu na przepiękną pogodę, jaką uraczyło nas Trójmiasto (tydzień wcześniej spadło tam 30 cm śniegu, a ludzie odśnieżali samochody!) zgodnie zdecydowaliśmy, że do wieczora uskuteczniamy leżing i plażing! W ten ostatni dzień naszego pobytu nad morzem, już nie było wyjątku, każdy musiał wejść do wody, lub został do niej wrzucony z użyciem większej bądź mniejszej perswazji siły, a następnie zakopywano delikwenta w piasku.

Wieczorem, z żalem wsiadaliśmy do autokaru, którym wracaliśmy do domów i mimo że czekała nas znów 12-godzinna podróż powrotna, nikt o tym nie myślał, bo w uszach brzmiał jeszcze szum morza, a w kieszeniach i przegródkach plecaków czuliśmy nadmorski piasek.

Dzisiaj, kiedy, oglądając zdjęcia, wspominamy te szalone dni w Trójmieście, owszem, pojawia się smutek i nostalgia, ale też pewność, że nie ma rzeczy niemożliwych, a dla Naszej Wychowawczyni to już na pewno. Przeważająca większość z nas nad morzem była po raz pierwszy, a najlepszym dowodem, że bawiliśmy się fantastycznie, okazały się słowa jednego z nas: Ja tu kiedyś wrócę.

Chcieliśmy bardzo podziękować Dyrekcji, że zezwoliła na nasz wyjazd, Rodzicom, że wsparli nas finansowo, Naszej Wychowawczyni, że całą wycieczkę zorganizowała oraz Naszym Opiekunkom wyjazdu – pani Renacie Stelmach-Rączce i pani Małgorzacie Janik, że z nami pojechały i czuwały nad naszym bezpieczeństwem.

 

PS Ostatnio Nasza Pani wspomniała mimochodem, że w przyszłym roku na wycieczkę jedziemy do…Rzymu. I co? Nic. Powoli, bo jest jeszcze trochę czasu, wyrabiamy dowody i paszporty."